piątek, 22 kwietnia 2011

Hospitali part 1.

Ten wpis się Wam należy. Tak dużo ciepłych słów wsparcia napłynęło do mnie pod ostatnimi wpisami, że egoistycznym by było nie napisać, co się działo ze mną i Czekoladką przez ostatni tydzień. A więc zaczynam wszystko od początku. Jak można było przeczytać w tym wpisie, pełna nadziei i radości powróciłam do domku ze szpitala w środowe popołudnie. Jednak moje szczęście nie trwało za długo. Wpis zrobiłam dokładnie w czwartkowy poranek, a kilka godzin później jechałam w karetce z Czekoladką na rękach. Dobra, ale do rzeczy.
Razem z Mamą przebrałyśmy Synka w piękną seledynkową bluzeczkę w paski, która idealnie współgrała z ciemną karnacją Czekoladki. Nie mogłam wyjść z zachwytu jak cudownie prezentowała się ona na ciele Bartusia. Stwierdziłyśmy z Mamą, że będzie się godnie prezentował na przyjazd Dużej Czekoladki. Jako, że zbliżała się pora karmienia to Pan Cyc wyskoczył z ciepłego staniczka i uraczył ciepłym mleczkiem usteczka Bartulka. Ja, jak to ja nie mogąc wyjść z zachwytu nad pięknością swojego dziecka, czym prędzej wzięłam aparat w swoje dłonie i bawiąc się w paparazzi zrobiłam super intymną sesję mojemu seledynowemu Maluszkowi (btw - teraz nie lubię tych fotek, tak samo jak i seledynowej bluzeczki). Chwilkę później poprosiłam Czekoladową Babcię o pomoc w wyrzuceniu niedobrych beków z brzuszka Bartusia (oczywiście dalej bawiłam się w paparazzi). Ułamki sekund później zaczęło się najgorsze. Krzyk, wrzask, klepanie po pleckach, chwilowy płacz Bobusia, który za chwilkę gdzieś się ulatniał, wołanie o pomoc, szukanie komórki, trudność z wybraniem numeru, niekończące się słowa automatycznej sekretarki "Rozmowa jest kontrolowana, wszystko co powiesz jest nagrywane", by w końcu usłyszeć "Karetka już jedzie". Chyba nie muszę pisać, że czekanie na nią było wiecznością. Wycie syreny rozbijało się wśród bloków skutecznie mnie myląc. Moje serce nie dawało rady, ręce trzęsły mi się jak nigdy w życiu, nogi kazały biec w bliżej nieznanym kierunku, by za chwilkę pobiec do ekipy ratunkowej. Wszyscy wbiegliśmy do mieszkania, w którym już słyszeliśmy przestraszony płacz Czekoladki (Mamo, po raz kolejny dziękuję Ci, że uratowałaś życie mojemu Synowi). Ratownicy medyczni z uśmiechem (!) na twarzy zaczęli sobie żartować z całej sytuacji. Potraktowali nas jak totalne panikary. Jak kogoś kto robi sobie jaja ze służby zdrowia. Co prawda osłuchali Synka, ale stwierdzili, że nie wiedzą co mają z nami zrobić, bo dziecko normalnie oddycha, po czym wyszli. Wtedy wszystko we mnie pękło, rozkleiłam się jak mało kiedy. Przytuliłam się do mojej Mamy, wzięłam Synka do drugiego pokoju i uspokojonego położyłam na boku na wyższej poduszce. Kilkanaście minut później sytuacja zatoczyła koło. Znowu krzyk, telefon na pogotowie, totalna zlewka dyspozytorki "Przecież Pani już dzwoniła. Panie doktorze, ta pani znowu dzwoni", po czym nastąpiła konwersacja z lekarzem (Boże, czy w tym momencie najważniejsze było to czy dzwonię po raz drugi, czy to, że mój Syn nie oddycha?). "No dobra, przyjedziemy" - tym razem zero syreny, zero pośpiechu, totalny luzik - oczywiście ze strony ratowników. Nie będę ukrywać, że nie zostawimy tego bez echa. Nie pozwolę, żeby ktoś zachowywał się tak w stosunku do osób, które walczą o życie najukochańszej osoby. Zapadła decyzja - dwa razy wezwanie, a więc jedziemy do szpitala na obserwację. Kamień z serca. W końcu jakieś kroki. Chwilę później siedziałam już dokładnie w tym samym słonikowym pokoju, z którego wyszłam dzień wcześniej, z tą różnicą, że teraz miałam "współlokatorów". Noc spędziłam wpatrując się w śpiącą Czekoladkę, obserwując róg podnoszącej się od oddechu koszuli. Była to najdłuższa i najbardziej stresująca noc w moim życiu. Każde karmienie wiązało się z bólem żołądka od nerwów. Z utęsknieniem wyczekiwałam godziny 6, gdy Czekoladowa Babcia przyjdzie i wesprze mnie w tych ciężkich chwilach... Pięć godzin później jechaliśmy karetką (ja z Synkiem w karetce, moja Mama z A. samochodem za karetką) do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego im. św. Ludwika w Krakowie. 

cdn (nie mam na razie sił na dalszą część, ale obiecuję, że wkrótce dokończę jak potoczyły się nasze szpitalne losy).


***

9 komentarzy:

  1. O rany... nie wiem co napisać. W szoku jestem.
    Ściskam was ciepło...

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku Kochana :( ja się nie odzywałam, bo nie wiedzialam co napisać :( było mi strasznie przykro, nie wiedzialam, że tak się może stać :( ale dzisiaj powiedzialam o tym mamie, no i ona jako mama i podwójna babcia, stwierdziła, że może Bartuś (odpukać) ma coś nie tak z przełyczkiem, stąd te zachłyśnięcia, mam nadzieje, że nie no i że lekarze zrobili mu jakieś badania i wiesz w jaki sposób radzić sobie w takich sytuacjach, a ignorancja ratowników jest po prostu żałosna, czy oni nie wiedzą, że utrata oddechu może być bardzo niebezpieczna? ehh wiem, Ty to wiesz, ja to wiem, tylko czego ludzi, którym powierzamy w opiece to, co najważniejsze tak do tego podchodzą ;/
    mam nadzieje, że już teraz wszystko będzie dobrze, trzymaj się mocno i utul Bartusia :*

    a to zdjęcie to Ty i Bartuś?? piękne... cudowne, moim zdaniem śpiące dzieciaki to najpiękniejszy widok, to takie niewinne aniołki ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maaaaaaatko...Spłakałam się jak bóbr. Strrrrrrasznie Ci współczuję kochana i trzymam kciuki, żeby wszystko się uspokoiło. U nas już troszkę lżej.Pomódl się kochana. Mnie to pomogło...

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaa i jeszcze jedno. Pogotowie, tak jak i wszystko co bezpłatne w naszym kraju jest do D......Y!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej kochanie .. Jak to wszystko teraz napisalas, to dopiero do czlowieka trafia, jakie to bylo okropne przezycie .. I Ci luzie z pogotowia .. Jak tam mozna! Macie racje, tak tego zostawic nie mozna! Ale najwazniejsze teraz jest to, ze z Czekoladka wszystko dobrze :) I obyscie juz nigdy nie musieli takich chwil grozy przezywac :* Dotka

    OdpowiedzUsuń
  6. Wesołych Świąt i mocno czekoladowych! Ściskam Was!

    OdpowiedzUsuń
  7. http://www.rodziceradza.pl/Niemowle/Co-zrobic-gdy-dziecko-sie-zakrztusi-lub-zachlysnie,q,29327,1,newest,t,1512.html Kochana moża poczytaj, z tego rozumiem ,że Dobrze ze Maluszek płakał, krzyczał , jest dostęp tlenu. Maluszek jeszcze uczy się jak połykać :*
    ale na Twoim miejscu sama bym była blada ze strachu, dobrze,że masz tak Kochaną Mamę , a maluszek Babcię.
    :* oby jak najmniej tak nieprzyjemnych sytuacji, a pogotowie, można na nich psioczyć, obrażać ich ale to także tylko ludzie.mimo wszystko Oni wiedzą co robią, i nikomu zle nie życzą :*,
    całuję Kochana, i zanim nakarmisz Bartusia powiedz mu stanowczo: ale bez numerów! :) / beata;) verdi

    OdpowiedzUsuń
  8. Aż łzy napłynęły mi do oczu... dzielna jesteś Kochana. Dużo zdrówka Wam obojgu ...

    OdpowiedzUsuń
  9. Ojej. Skarbie ale jest już w porządku? Napisz jak najszybciej co u was kochaniutka. Zmartwiłam się.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie komentarze :)